Zabijemy albo pokochamy tak Rosję, jak i książkę Anny Wojtachy
szumny tytuł/fot. autor bloga |
Wydawnictwo Znak Literanova, 2015
s. 304
Po książki o Rosji sięgam często - sama niejednokrotnie tam byłam, wiedzę na temat tego kraju mam dosyć szeroką. Chętnie zatem weryfikuję to, co piszą o Rosji różni autorzy, i a przy okazji dowiaduję się czegoś nowego. Kiedy zatem ukazała się książka Anny Wojtachy, korespondentki wojennej, opowiadająca o tym największym państwie świata nie mogłam odmówić sobie lektury. Miała traktować o mieszkańcach Rosji w sytuacjach ekstremalnych, opowiadać historię, które do chwili publikacji były skrzętnie chowane przez bohaterów poszczególnych rozdziałów. Po jej zakończeniu mam jednak co do Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji bardzo mieszane uczucia.
Z niepokojem podchodziłam do samej lektury - w informacjach na okładce napisano, że jest to książka o mieszkańcach imperium Putina, ROSJI pod rządami PUTINA (duże litery zostały użyte przeze mnie za okładkową informacją). Trochę się obawiałam zbytniego upolitycznienia i jednostronnego przekazu sympatii Rosjan (skoro wspomniany Putin straszy nas z okładki), ale całe szczęście w moim odczuciu książka nie dotyka tak bardzo sfery polityki. Niestety, nie dotyka też wielu innych rzeczy.
Na stronie internetowej Wydawnictwa Znak Zabijemy albo pokochamy widnieje w kategorii literatura faktu. Ok, może, na pewno nie jest to reportaż. Przyznam, ta książka jest pierwszą publikacją Anny Wojtachy, jaką udało mi się przeczytać i co kilka stron nasuwało mi się skojarzenie ze stylem pisania Jacka Hugo-Badera. I nie jest to komplement. (w tym miejscu muszę powiedzieć, że już po napisaniu tej recenzji rozpoczęłam lekturę książki JH-B i to porównanie jednak jest trochę na wyrost - i to dla Anny Wojtachy jest komplement).
Wiele bardzo ciekawych i nieznanych szerzej wiadomości o Rosji (z którymi się zgadzam, tak właśnie jest) otoczonych jest opowieścią autorki o tym, co ona zrobiła, z kim rozmawiała, jak się pochorowała i że była na siebie zła. Wątki autobiograficzne dominują w Zabijemy albo pokochamy i jest to dla mnie ogromny minus tej pozycji. Szczerze, nie mam ochoty czytać, z kim sypia czy kąpie się autorka, mam ewentualnie ochotę przeczytać z kim wykonują ww. czynności bohaterowie jej opowieści. Tymczasem opowieści z życia Anny Wojtachy tak bardzo dominują, że z rozdziału o czeczeńskiej rodzinie mieszkającej w Moskwie (przy okazji - Czeczenia to nie kraj, tylko republika, część Federacji Rosyjskiej, ja wiem, że autorka to wie, ale jej niejasny przekaz może wprowadzić w błąd mniej wykształconego w tym zakresie czytelnika) najbardziej pamiętam, że autorka dzwoniła do swojej koleżanki z palącym pytaniem, co kupić na urodziny sześciolatkowi (z tym może się równać tylko opis wspomnianego już Jacka Hugo - Badera, który ze środka Rosji wysyłał do Polski paczką brudne majtki i jest w naszej rodzinie fragmentem już kultowym). A sam główny temat rozdziału został właściwie potraktowany po łebkach. Szkoda, bo potencjał był ogromny.
Uderza także lekka naiwność postawy autorki. Wierzy, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, że rozmowa z nią uleczy złamaną psychikę byłego żołnierza z Czeczenii, bezdomnego po wyroku karnym czy prostytutkę z Moskwy. A dobra rada: rzuć to wszystko, znajdź normalną pracę i wyjdź na prostą jest lekiem na całe zło.
rosyjskie klimaty/fot. autor bloga |
Szkoda, że w gdzieś w tych niepotrzebnych opisach gubią się naprawdę wartościowe rzeczy, których książce nie brakuje. Anna Wojtacha potrafi realistycznie opisywać otoczenie czy spotkania z ludźmi, które mnie na myśl przywodziły własne doświadczenia. Nie raz uśmiechnęłam się pod nosem i potwierdziłam w głowie: tak właśnie jest! Warto wyróżnić świetne opisy tajgi czy celnie zapisane spostrzeżenia Rosjan dotyczące ich społeczeństwa i historii. W Zabijemy albo pokochamy jest bardzo duży detali, które pokazują, jak dobrze autorka zna Rosję - brawo, tego często brakowało mi w innych reportażach.
Jeśli chodzi o aspekt językowy książki, to czytelnik powinien się przygotować na konfrontację z językiem potocznym. Nie jestem wielką fanką takich rozwiązań, ale nie czepiam się, przez tekst płynie się gładko, a obrana przez Annę Wojtachę konwencja jest się w stanie obronić. Szkoda, że brak jest w książce przypisów, na przykład przy tłumaczeniu wiesza Josifa Brodskiego.
Nie mogę powiedzieć, że z lektury jestem zadowolona - nie tego oczekiwałam, myślę, że książka jest przegadana na tematy zupełnie niepotrzebne. Ale obiektywnie muszę wskazać, że jeśli komuś Zabijemy albo pokochamy do rąk trafi, to niech od czytania się nie uchyla. Szybko idzie, a z tekstu można wyłuskać naprawdę interesujące ciekawostki, które nawet dla osób odwiedzających Rosję mogą być nieznane.
ocena: 6,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz