Włoskie szpilki i polskie dylematy - czy książka Magdaleny Tulli zasługiwała na finał Nike?

okładka zapada w pamięć/fot. autor bloga
 Magdalena Tulli, Włoskie szpilki
Wydawnictwo Nisza 2011
s. 143

Pewnie bym po tę książkę nie sięgnęła, gdyby nie szczęśliwe zrządzenie losu, a nawet dwa. Pierwsze doprowadziło do tego, że Włoskie szpilki Magdaleny Tulli znalazły się na naszej półce (od razu zastrzegam, że pojawienie się każdej książki na naszej półce jest szczęśliwym zrządzeniem losu), a drugie pchnęło mnie do rozpoczęcia lektury. Właściwie nie potrafię tego uzasadnić - po prostu stanęłam przed regałem i sięgnęłam po tę propozycję. Nawet zdarzyło się to trochę na przekór posiadanej wiedzy, bo wcześniej czytałam, że lektura kiepska, że Włoskie szpilki i finał Nike to wielka pomyłka. Trzeba było to sprawdzić!

Włoskie szpilki to niewielki zbiór opowiadań o niełatwym do zdefiniowania wspólnym mianowniku. Tym mianownikiem może być historia, ta globalna i ta bardziej intymna. Jest też obecna na kartach tej książki tożsamość opisywana na wielu płaszczyznach, jest też wiele pytań i wątpliwości i dość mało odpowiedzi. Ale wydaje się, że autorce nie o odpowiedzi chodzi, a o nakreślenie pewnych wydarzeń, które zmuszą czytelnika do chwili zadumy i zastanowienia.

Magdalena Tulli napisała książkę, która wymaga skupienia i dokładnej lektury. Autorka raczej nie posługuje się barwnym, literackim językiem, w doborze słów jest oszczędna i rozważna. Z poszczególnych opowiadań bije pewien chłód. Nie oznacza to jednak, że Włoskie szpilki pozbawione są emocji - przyznam szczerze, że historia dziewczynki przedstawiona w opowiadaniach spowodowała, że ścisnęło mi i gardło i serce. Z perspektywy czasu myślę, że to właśnie dzięki pewnego rodzaju paradoksowi - przyczynił sie do tego z jednej strony dystans, jaki wynika z warsztatu i języka autorki, a z drugiej strony bezpośredniość charakteryzująca niektóre opisy.

Wszystko co powyżej nie znaczy, że na ochach i achach się zakończy. W mojej ocenie jest to niestety książka nie do końca równa, momentami nie trzyma czytelnika w takim literackim napięciu (choć może napięcie to niezbyt fortunne słowo), jakbym sobie to wyobrażała. Niektóre porównania wydają mi się nie do końca trafne i zgrabne.
przez jakiś czas prezentowała się tak/fot. autor bloga

Pozostaje jeszcze zdane pytanie - należał się finał Nike Włoskim szpilkom? Książka Magdaleny Tulli konkurowała w tym finale z Miedzianką Filipa Springera recenzowaną przeze mnie ostatnimi czasy. I choć wiadomo, że literatura to nie zawody, że gusty bywają różne, a jednak trzeba zauważyć, że Filip Springer napisał pozycję o wiele bardziej spójną. Co zaś tyczy się Włoskich szpilek, to jakkolwiek jest to lektura warta polecenia, to nie można o nich powiedzieć, że są dziełem wybitnym. Powiecie, i słusznie, że nagrody zdobywają nie tylko dzieła wybitne i muszę się z tym zdecydowanie zgodzić. Muszę jednak także stwierdzić, że Włoskie szpilki, jak przewiduję, nie zapiszą się w kanonie lektur obowiązkowych. Kolejnym pytaniem, na razie pozostawię je otwartym, jest to, czy Książka twarzy Marka Bieńczyka, która w 2012 roku to wyróżnienie otrzymała, w takim kanonie się znajdzie...

ocena: 7/10

Komentarze

Popularne posty