Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej, czyli podróż nie tak atrakcyjna

tak, zaczęłam e-czytać!//fot. autor bloga
Piotr Milewski, Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej
Wydawnictwo Znak 2014
s. 304

Pisanie recenzji ostatnio idzie mi jak przysłowiowa krew z nosa. Mam tyle rozgrzebanych i żadnej zakończonej, że przecząc zasadom logiki postanowiłam zacząć kolejną. Tym razem będzie o wielkich nadziejach, sporych oczekiwaniach i niestety małym rozczarowaniu. Transsyberyjska. Droga żelazną przez Rosję i dalej Piotra Milewskiego miała zachwycić (przynajmniej ja jej takie zadanie przypisałam), a niestety nie zachwyciła.

Treść tego reportażu, bo chyba takim słowem można Transsyberyjską okreslić, jest zgodna z tytułem. Autor wybrał się w podróż koleją żelazną przez Rosję, a z czytelnikiem podzielił się swoim spostrzeżeniami i wspomnieniami. Te natomiast przeplatane są dawką historii, tak tej dotyczącej Rosji jaki takiej, jak i już konkretnie, powstawania magistrali transsyberyjskiej i jej budowniczych. 

I do tego przeplatania mam swoją pierwszą uwagę - momentami (a tych momentów było dużo), miałam wrażenie, że zajęłam się lekturą podręcznika, albo przynajmniej opracowania dotyczącego dziejów tego wschodniego mocarstwa. Może i fajnie, powiecie, ale nie tego po Transsyberyjskiej się spodziewałam. Wiadomości historycznych mogę poszukać w monografiach, opracowaniach czy zapytać o pewne fakty wujka Google. Tu liczyłam na swoiste mięso, bo podczas takiej podróży wiele się może wydarzyć.

Tak, tak, w to wiele można powątpiewać, w końcu przez większość trasy jedziemy, gadamy, śpimy, nic się nie dzieje. To nic się nie dzieje określa też książkę Piotra Milewskiego. Już, już chcemy się dowiedzieć, co ciekawego spotka autora w drodze, budowana jest atmosfera, przedstawiany przypadkowo poznany jegomość i bach! dowiadujemy się znowu, jak budowano kolejny odcinek żelaznej drogi. Nie mówię tłu historycznemu nie, przecież też jest ważne, ale w Transsyberyjskiej zabrakło właściwych proporcji i dlatego momentami po prostu przynudza. Czytelnik może sobie pomyśleć: Facet, przejechałeś taki kawał drogi, zdecydowałeś się na to, na co może ja się nie zdecyduję, pokaż mi atmosferę, przedstaw Rosję jaką zobaczyłeś, rzuć niecodzienną opowiastką, przecież o historii mogłeś napisać nie ruszając się ze swojego mieszkania.

Niektóre rzeczy wyjątkowo mnie rozbawiły (choć może nie w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu) i do teraz nie wiem, czy autor faktycznie nie do końca przygotował się do wyprawy, czy też zakładał, że jego czytelnik o Rosji wie tyle co nic. Kiedy Piotr Milewski zobaczył w Moskwie tzw. siostry Stalina, czyli budynki projektowo przypominające nasz Pałac Kultury (że tak powiem jedna linia produkcyjna) najpierw jawiły się mu jako niemal rakiety pozostawione przez obcą cywilizację (muszę się im chyba dokładniej przyjrzeć), a dopiero po chwili w jego głowie pojawiła się konotacja z budynkiem z Warszawy. Brzmi sztucznie, po prostu.
ciągle w towarzystwie książek drukowanych/fot. autor bloga

Nie znaczy to oczywiście, że nie było też pozytywów - uważam, że bardzo celnie niejednokrotnie autor odniósł się do tematu odległości mierzonej w stylu rosyjskim. Rzecz jest bowiem bardzo charakterystyczna - odległość liczymy w dniach, a wraz ze zmianą stref czasowych zaciera się prawidłowe mierzenie godzin. Sama to zresztą powtarzam, że specyficzne jest to, jak w polskich kolejach, kiedy do celu pozostały jeszcze trzy godziny, planujemy sen, kilkadziesiąt stron lektury i obfity posiłek przed opuszczeniem pociągu, podczas gdy te same trzy godziny w wagonie w Rosji oznaczają, że wszyscy są już gotowi do przyjazdu lub też nerwowo biegają po składzie wiedząc, że zaraz (jakieś 2 godziny) zostanie zamknięta toaleta (przybytki te zamyka się na czas wjazdu na większe stacje). Zgadzam się też, że w takiej podróży cierpi zegar biologiczny i dobrze że na takich szczegółach skupił się Piotr Milewski, bo ci, co nie jechali jeszcze poprzez Rosję, powinni mieć to na uwadze. Ja na początku nie miałam i strasznie cierpiałam.

Ja wynika z powyższego, podróż tzw. transsibem już za mną, właśnie mija osiem lat od jej odbycia. Przed wiele lat wcześniejszych była moim marzeniem, jakie z pomocą przyjaciół, którzy zdecydowali się ze mną pojechać, udało się spełnić. Nawet po upływie takiego czasu mam głowę pelną opowieści, które zebrałam podczas tej podróży - o osobach, które nam nieznajomym, ofiarowały dużo serca i gościny, o bójce w pociągu, o parze, która po kilku dniach stwierdziła, że są moimi rodzicami chrzestnymi, o malowaniu kaloryferów w zamian za nocleg, o prowadnikach i prowadznicach (takich opiekunach wagonu) którzy pokazali nam rzeczy niedostępne dla zwykłego podróżnika i wpuścili w swój rosyjski świat, o noclegach nad samym brzegiem Bajkału, o brataniu sie z Rosjanami poprzez popijanie piwa z jednej butelki (blech) i zagryzaniu suszonymi rybami (blech), o odjeżdżających bagażach, o turystach, możliwości poślubienia Czeczena i o podejrzeniu o próbę wysadzenia się w pociągu. I o wielu innych rzeczach też.

Chciałam się w taką sentymentalną podróż wybrać z Piotrem Milewskim. Niestety nie do końca mi się to udało. Mimo tego nie zniechęcam do lektury, może jest to moje prywatne odczucie, osoby, która wie w temacie trochę więcej. Spróbujcie też się wybrać, może trafi się wam lepsza pogoda i wygodniejszy wagon. Albo po prostu lubicie pociągowe opowiastki o historii - wtedy ta książka jest zdecydowanie dla Was. 

ocena: 6,5/10

Komentarze

Popularne posty