Walka o wolność recenzji - kazus Post Meridiem

Internet zawrzał i zahuczał, mimo że ani blogerka, ani autor książki pewnie się tego nie spodziewali. Czy spodziewało się wydawnictwo, Novae Res, tego można się tylko domyślać. W trzech zdaniach - tak jak robię to ja, tak jak robi to tysiące blogerów książkowych w Polsce, autorka bloga Post Meridiem  opublikowała recenzję. Rzecz dotyczyła dzieła autorstwa Adriana Bednarka pod tytułem Pamiętnik diabła, skądinąd treściowo bardzo docenionego przez blogerkę. Gorzej już było z oceną edycji publikacji i w związku z tym ruszyła cała zadyma, powstało pismo skierowane do blogerki, postraszono ją sądem i w końcu recenzja ze strony zniknęła (całe szczęście wujek Google czuwa i ją zarchiwizował, dzięki czemu każdy może się dowiedzieć, o co to całe zamieszanie). Pytanie, czy tak powinno być?

Na szczęście, dla ogółu czytelników i internautów, afera wypłynęła na szerokie wody sieci i żyje już własnym życiem. Dlaczego na szczęście? Ano dlatego, że złe praktyki powinny być piętnowane, a to, co się zdarzyło, uderza w wolność recenzowania i wyrażania swoich ocen. Działanie wydawnictwa może bowiem prowadzić do ugruntowania się zachowania, gdzie dobre recenzje chwalimy, a za złe pozywamy. Czy Novae Res chce doprowadzić do powrotu cenzury?

W Internecie można się zapoznać z wywiadem udzielonym przez Dorotę Konkel, sekretarz redakcji wydawnictwa. Po jego lekturze włos się na głowie jeży, a ręka sama śmiga po klawiaturze, żeby sprzeciw wobec temu stanowisku wyrazić. Otóż dowiadujemy się, że krytykując w sposób autorytarny na przykład projekt typograficzny trzeba mieć do tego odpowiednie kompetencje. To znaczy, jeżeli dobrze rozumiem, że recenzując jakąkolwiek książkę na płaszczyźnie treściowej mogę spać spokojnie tylko wtedy, gdy wykształciłam się w kierunku filologii polskiej czy literaturoznawstwa? Odnosząc się do jakości płyty mam prawo wyrażać swoją opinię tylko będąc muzykologiem, a jakość filmów może stać się przedmiotem oceny li i jedynie filmoznawcy? Logiczne wydaje się jednak, że mogę wyrazić swoje zdanie na temat okładki czy składu w każdym momencie, niezależnie od tego czy mi się podoba czy nie, jeśli zrobię to w sposób logiczny, uargumentowany i kulturalny. Blogerce udało się te wymogi spełnić. 

I, wbrew twierdzeniom sekretarz Novae Res, wypowiedź blogerki nie mieści się w  niepisanym przyzwoleniu internautów na totalnie wolną i anonimową krytykę wszystkich i wszystkiego w imię tzw. wolności słowa (eee, naprawdę jest to tak powszechnie akceptowalne, czy też stanowi margines Internetów, ale po prostu zauważalny?), a jedynie w prawie odbiorcy do oceny konsumowanego przez niego dzieła. Slogan przytoczony w wywiadzie,  że wolność ta powinna mieć swoje granice tam, gdzie zaczyna się wolność i poczucie godności drugiej strony, jest piękny, właściwy i słuszny, tyle że działanie wydawnictwa bardziej charakteryzuje chyba przekonanie, że wolność oceny kończy się tam, gdzie autorowi, korektorowi, właścicielowi etc. zrobi się przykro lub wyniucha spadek pozytywnego zainteresowania jego publikacją.  

Pozytywne zainteresowanie książką Adriana Bednarka mogłoby zresztą się pojawić, bo na blogu Post Meridiem ocena treściowa książki była bardzo pochlebna. W związku z bykami ortograficznymi należało zatem przeprosić, może obniżyć cenę felernego wydania (przecież komuś może nie przeszkadzać siarczysta literówka tu i ówdzie, a tą trzecią korektę, o której mowa w wywiadzie dokończyć pozostawiając tylko w sferze domysłów, dlaczego nie można było zrobić jednej dobrej), a typografię i okładkę zostawić, jak się wydawcy podoba, i w tym zakresie przyjąć do wiadomości zdanie blogerki. O, takie zachowanie na pewno spotkałoby się z pozytywnym przyjęciem blogosfery. 

Nie znalazłam w kontrowersyjnej recenzji żadnych nadinterpretacji, wychodzących poza ramy dzieła wniosków czy innych nadużyć, które można by autorce zarzucić, a które są wskazywane jako przyczyna sporu. Opinia sporządzona w duchu twierdzenia książka przekazana mi do recenzji pod względem edytorskim jest po prostu słaba nie wydaje mi się w żaden sposób nieetyczna i w niczyje imię nie godzi, po prostu mówi jak jest.

Można było na kanwie tej recenzji zabłysnąć klasą i się wypromować, ale działanie wydawnictwa rozlało się po internecie niczym szambo, które ciężko będzie zatuszować. Czego bowiem nie lubi Internauta, nawet szerzej, człowiek? Ograniczania go w jego prawie do wyrażania opinii, ba, podawania faktów - są błędy ortograficzne, to o tym napiszę, przecież to jest fakt! I słusznie, że nie lubi, inaczej będziemy sobie w Internecie, gazetach, telewizji wystawiać jedynie frazesowe laurki - tak już bywało (no, może bez Internetu) i nikt za tym nie tęskni. Szukając opinii dotyczącej książki, filmu, wystawy, szukam szczerości, bo to pomoże mi zdecydować, na co chcę poświęcić mój czas. Peany na cześć poszczególnych publikacji mogę sobie odnaleźć na stronie wydawnictw, a te proszę, żeby dały nam wszystkim tą wolność, aby reklamy zweryfikować.

ps. Tu ukazało się właśnie oświadczenie wydawnictwa Novae Res. Nie wpływa to jakoś szczególnie na to, co powyżej, bo mleko się rozlało, a profesjonaliści (wydawca i jego PR-owiec)  powinni ważyć swoje wypowiedzi zawczasu, a nie po fakcie. Sugestii o których mowa, a które byłyby bezpodstawne, w interpretacji wydawnictwa w recenzji nie zauważam. Tyle.

Komentarze

Popularne posty