Wielka draka, czyli dlaczego nie jestem fanką Jacka Hugo - Badera

Długo wahałam się, czy poruszać ten temat. Długiego filmu o miłości nie czytałam, od razu mogę się przyznać. Niemniej, ponieważ tytułowa draka wychodzi poza książkę a bardziej dotyka spraw w reportażu podstawowych, jak to czy autor może czy nie może podpierać się podczas pisania pozycji non-fiction fikcją literacką, a także samego stosunku Hugo - Badera do wykonywanego przeze siebie zawodu, to czuję wewnętrznie, że trzy grosze muszę dorzucić.

Pokrótce wprowadzając temat wskażę, że zaczęło się, przynajmniej dla mnie, od tego wywiadu . Odniesienie się do całości zajęłoby mi wieki, więc skupię się nad tym, co zostało później komentowane - części dotyczącej prawa reportera książkowego do mieszania prawdy z fikcją. Hugo - Bader, co wynika wprost z tego wywiadu, takie prawo sobie, a więc pewnie i innym, nadaje. Wspomina, że kulminacyjny punkt książki, rozmowę dwóch nieżyjących członków zimowej wyprawy na Broad Peak, sobie po prostu wymyślił. 

Kuriozum, w tym miejscu muszę tak to określić. I farmazonami jest wskazywanie, że autor użył swoje całej wiedzy o bohaterach, by zbudować ten dialog. Jaka to mogła być wiedza, skoro bohaterowie ci zginęli przed rozpoczęciem pracy Hugo - Badera nad książką? Skąd wiemy, o czym mogli rozmawiać (jeżeli w ogóle miało to miejsce), skoro nikogo przy tym nie było? To tylko przykład ingerencji fikcji literackiej w ten reportaż, przykład który spowodowałby, że ja lekturę w tym miejscu bym zakończyła. 

Zdecydowałam się na ten komentarz, bo w dzisiejszym Dużym Formacie ukazała się odpowiedź Wojciecha Tochmana, Ładne kwiatki. Jedno z najważniejszych zdań tej repliki brzmi - reguły literatury non-fiction widzę tak: fakty są święte. Po zapoznaniu się z większością książek Tochmana, ufam, że tak właśnie w przypadku tego autora jest. Co więcej, tego właśnie wymagam od reportażu - przedstawienia czytelnikowi prawdziwej sytuacji dotyczącej danego miejsca czy zdarzenia. Tochman zresztą bezpośrednio po ukazaniu się wywiadu z Hugo - Baderem dość impulsywnie, ale nadzwyczaj trafnie, zareagował na swoim facebookowym profilu: z całą sympatią, Jacku, ale to, co mówisz, mnie przeraża, nie wiem, zawstydza, no chrzanisz jak potłuczony jakiś.

Idąc za tytułem artykułu z Dużego Formatu, ładnych kwiatków w zachowaniu Hugo-Badera jest więcej: kilka czy kilkanaście jako określenie liczby języków na które przetłumaczono książki jego autorstwa, wywiady i zachowania którymi obraża współuczestników wyprawy na Broad Peak, wątpliwe podejście do autoryzacji książki wydają się nie mieć dla Hugo - Badera znaczenia. Dla mnie mają. Jest gdzieś w powietrzu i na papierze kwestia dokonanego plagiatu - tu na razie pomilczę, całego Tygodnika Powszechnego  (wersja skrócona online, całość w wersji papierowej) jeszcze nie czytałam, za wcześnie się wypowiadać.

Przyznaję,u mnie może też jest dość emocjonalnie. Ale to dlatego, że z Jackiem Hugo - Baderem już od pewnego czasu mam pewien problem. Zaczęło się od lektoratu języka rosyjskiego, gdzie nauczycielka, w stanie wyjątkowego wzburzenia, postanowiła poświęcić jedne zajęcia języka na analizę tekstu Hugo-Badera o Lubiercach i zespole Lube. Przygotowała się perfekcyjnie i na jednej stronie tekstu była w stanie wskazać nam nawet kilka błędów - merytorycznych, historycznych czy w końcu językowych. Krew się we mnie zagotowała. Gotowała się też, gdy czytałam inne książki czy reportaże tego autora. Nie mogę, po dosyć dokładnym zapoznaniu się z jego twórczością przyznać, że jego książki są dobre, bo po prostu, k....., nie są - językowo (szczególnie mnie drażni), merytorycznie, konstrukcyjnie. To, co widzę w publikowanych przez niego tekstach, to przedzierające się przez wszystko ja, co zresztą współgra z wrażeniem, jakie pozostawia po sobie w wywiadach. Tego ja nie ma u Tochmana, Springera, Smoleńskiego, Jagielskiego, Ostałowskiej, Szejnert, Szczygła.... długo by wymieniać. I te nazwiska to moi mistrzowie reportażu, po który z przyjemnością i ekscytacją sięgam.

Przyznam także, że bardzo interesowałam się wyprawą na Broad Peak. Wyjątkowo poruszyło mnie to, że Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka ponieśli tam śmierć. Może to dlatego, że Kowalski był moim równolatkiem, a może dlatego, że nie byłam sobie w stanie wyobrazić, jak strasznie jest umierać tam wysoko samemu, wiedzieć, że się już nie zejdzie (jeżeli w ogóle w pewnym momencie zdali sobie z tego sprawę). Gdy dowiedziałam się, że z wyprawą po ich ciała rusza Hugo - Bader wydałam jęk rozpatrzy, jak się okazuje uzasadniony. 

Pewnie po tę książkę kiedyś sięgnę, tak jak  sięgnęłam po inne jego autorstwa, mimo że wiedziałam, że mogą wywołać u mnie negatywne emocje. Przyglądać się będę rozwojowi sprawy - ta literacka afera nie dotyczy już tylko Hugo - Badera, nawiązanie do Domosławskiego i jego Kapuścińskiego non-fiction wskazuje jasno, że dyskusja potoczyła się w kierunku prawa reportażysty do fikcji literackiej, do podrasowania swoich spostrzeżeń i przeżyć. Naprawdę tak wolno?

Komentarze

Popularne posty