Warszawskie Targi Książki widziane po raz pierwszy



stadion pełen książek/fot. autor bloga
A zaczęło się tak: M. jechał w dalekie kraje i w piątek z tych dalekich krajów zjeżdżał do Warszawy. Powiedziałam M., że mu zazdroszczę i żeby został w stolicy dłużej, bo wtedy będzie mógł pójść na Warszawskie Targi Książki zobaczyć Jerzego Pilcha. M. zaproponował, żebym przyjechała do Warszawy, zamiast marudzić o zazdrości. Słowo do słowa, plan do planu i dzisiaj zbieram siły po udanym pobycie w stolicy. Wcześniej, powiem szczerze, przeliczałam koszty wyjazdu i zawsze dochodziłam do wniosku, że przecież za to kupię kilka innych książek. Ale chyba zmieniam zdanie....


Stosikiem jeszcze się pochwalę, ale na pierwszy ogień rzucam wrażenia, a tych jest sporo. 

stoisko gościa honorowego - mało oblegane/fot. autor bloga
Po pierwsze - tłumy. Wiem, pamiętam jeszcze z Krakowa, a i podczas I Śląskich Targów Książki w Katowicach odczułam to w zeszłym roku na własnej skórze, że choć ponoć poziom czytelnictwa co roku jest tak strasznie niski jak jeszcze nigdy nie był, to jednak tego typu imprezy przyciągają całe rzesze literackich entuzjastów. Całe rzesze! Przyznam, że momentami było to dosyć uciążliwe, bo do niektórych stoisk wręcz nie dało się dopchać, a co za tym idzie brak było tego komfortu, żeby się rozejrzeć i spokojnie powybierać. Człowiek, a przynajmniej ja, dostaje w takich sytuacjach małpiego rozumu, co skutkuje niekontrolowanymi zakupami. Z drugiej strony myślę, że niejedna perełka przeleciała mi gdzieś koło nosa, bo jej po prostu nie zauważyłam, zapomniałam, nie wróciłam po nią. Tym bardziej, że w związku z całkiem sporą liczbą wystawców i wymiarami Stadionu Narodowego trochę kilometrów trzeba było zrobić, często w ścisku i falując z tłumem.   
niektóre prezentacje książek były bardzo atrakcyjne/fot. autor bloga

Dalej - oferta. Ta faktycznie jest ogromna i trzeba przeprowadzić selekcję, co daną osobę interesuje. Starałam się nie zahaczać o każde stoisko i analizować oferty - jako w miarę świadomy czytelnik wiedziałam mniej więcej jakich wydawców będę szukać i, całe szczęście, znalezienie ich było dosyć proste. Jako osoba, która zawsze upoluje jakąś promocję muszę powiedzieć, że nie warto przyjeżdżać z daleka na Targi, jeśli ma się nadzieję zaoszczędzić trochę grosza w związku z promocjami - te owszem, są na każdym chyba stoisku, ich analiza jednak prowadzi do wniosku, że nierzadko konkretne tytuły można złapać taniej w Internecie. Ale nie o to chodzi, bo ...

Filip Springer powiedział,
 że zawsze ma głupią minę,
więc nie  musi robić specjalne do zdjęcia/fot. autor bloga
Po trzecie - autorzy. To jest największa gratka! Tylu pisarzy zgromadzonych w jednym miejscu nie zdarza się często. Właściwie nie sposób ogarnąć wszystkich spotkań i składania autografów. Wcześniej wypada zrobić odpowiednią selekcję i mieć świadomość, że nie we wszystkim weźmie się udział - wtedy można uniknąć rozczarowań. Jechałam trochę zła na siebie, bo oczywiście sama nie zrobiłam rozpiski, kto, gdzie i kiedy będzie podpisywał książki. Ale w tzw. praniu okazało się, że nie było to potrzebne - udało się złapać wszystkich, których złapać chciałam i kilku, których złapałam przypadkiem, ku mojej wielkiej uciesze. Działaliśmy z M. w sobotę w okolicach godziny 15, kiedy tłum był najgęstszy a wydarzeń najwięcej, niemal metodycznie zajmując miejsca w różnych kolejkach po autografy. Żałowałam, że nie wzięłam więcej książek do podpisu z domu, ale moja walizka miała ograniczoną pojemność (a i tak nie wytrzymała ciężaru przy powrocie - ktoś zna dobre walizki do przewożenia książek?). 

kolejka do Cabre była ogromniasta, 
ale chyba mniejsza niż do Remigiusza Mroza/
fot. autor bloga
Udało mi się spotkać przede wszystkim Jerzego Pilcha, od którego przecież zaczęła się cała ta moja heca z wyjazdem. Ale na tym nie skończyłam - załapałam się na spotkanie z Filipem Springerem, Anną Dziewit - Meller, Marcinem Wichą czy Mariuszem Szczygłem i zebrałam autograf od Jaume Cabré. Specjalnie tak to rozdzieliłam, bo Cabré właściwie taśmowo podpisywał książki, cała reszta spotkanych przeze mnie osób, nawet po kilku godzinach składania autografów, starała się z każdym czytelnikiem choć przez chwilę porozmawiać i spersonalizować dedykację w książce. Naprawdę bardzo miło, bo przecież wcale nie musieli i właściwie byłabym to w stanie zrozumieć. Świetne było też to, że osoby obsługujące stoiska także starały się poświęcać kupującym uwagę, pogadać o tytułach i ofercie. No i że w Dowodach na Istnienie książki sprzedawał Wojciech Tochman. 

Sobota na Targach to był wyjątkowo męczący, choć oczywiście satysfakcjonujący dzień - teraz chodzę i wszystkim opowiadam jak to było fajnie i chwalę się zdjęciami. Oczywiście, wolałabym, żeby zainteresowanie Targami było mniejsze, choć zdaję sobie sprawę, że to napędza ich pompę. Przy okazji Targów odkryłam też ogromną wadę e-booków - no bo jak Artur Domosławski może mi podpisać Wykluczonych  formie elektronicznej?

tak, mam Górę Tajget w e-booku, ale trudno było się nie skusić/fot. autor bloga
Pewnie za rok wrócę, pewnie wybiorę się też w końcu w tym roku do Krakowa, a na większe zakupy zawitam na Śląskie Targi Książki. Choć może po zeszłorocznym sukcesie i do nas, na Śląsk, przyjedzie więcej autorów, żeby spotkać się z fanami?
pierwszy przebieraniec z dużą głową, którego się nie bałam/fot. autor bloga

Komentarze

Popularne posty