Rzecz o Fisztaszkach, czyli wcale nie tak wesoło
Bez paniki, to tylko Fistaszki/fot. autor bloga |
Nasza Księgarnia od 2008 roku
Jak już wspominałam, nabyłam tom komiksów o Fistaszkach, z czego się wytłumaczyłam, choć nie zamierzałam tego robić. W drodze jest kolejny (man nadzieję). Wcześniej, dzięki nieocenionym zbiorom bibliotecznym, zapoznałam się z innymi rocznikami tych historii obrazkowych. W związku z tym, dziś będzie o Fistaszkach zebranych - wcale nie na śmieszno, a przynajmniej tak nie do końca.
Większość czytelników na pewno kojarzy Fistaszkową ekipę. Snoopy to w końcu dziś ktoś (coś?) na ksztalt symbolu, pojawiający się na wszelkiego typu częściach garderoby, przyborach szkolnych i wielu innych gadżetach. W Polsce zapomniany jest tak naprawdę główny bohater - nie, jak wielu sądzi, Pan Fistaszek, lecz Charlie Brown, chłopiec z okrągłą głową i w swetrze z zygzakiem. Charlie posiada psa, lekko depresyjną osobowość i zdecydowanie za mało pewności siebie. Jego koleżanka Lucy tego ostatniego ma aż za dużo - śmiechem i docinkami kwituje spostrzeżenia na temat funkcjonowania świata, czynione przez Charliego, czym doprowadza go poczucia zażenowania i wstydu. Jest też Schroeder, zapalony pianista i przeogromny fan Beethovena, Linus, które swoje lęki leczy dzięki przywiązaniu do kocyka i wiele innych dzieci o bardzo dorosłych problemach. Dzięki czterokadrowym historiom (wyjątkowo dłuższym formom, które odpowiadały wydaniom niedzielnym gazety, w której się ukazywały) poznajemy ich poglądy, frustracje, strachy i marzenia. To opowieść zarówno o problemach Amerykanów na przestrzeni dekad, w ciągu których ukazywał się komiks (17 897 pasków robi wrażenie, prawda?), jakie mogą być tak naprawdę problemami każdego człowieka.
tyle radości!/fot. autor bloga |
Czy jest śmiesznie? Bywa, ale nie w taki radosny sposób. To raczej, czarny czy też drwiący humor, pełen złośliwości między bohaterami. Czasem jest smutno, ale na pewno zawsze w pewien sposób prawdziwie. Wbrew pozorom nie jest to komiks dla dzieci. Wiem to z autopsji, bo będąc dzieckiem próbowałam się z Fistaszkami zapoznać (drukowała je swojego czasu Gazeta Wyborcza). Wtedy wydawało mi się głupie i nieśmieszne. Po zdobyciu pewnego życiowego doświadczenia, odkrywam prawdę o życiu zawartą w tych obrazkach. Doceniam też celną pointę, która idzie w parze z prostotą. To charakteryzuje dzieła Charlesa M. Shulza na przestrzeni lat tworzenia Fistaszków. Był zresztą z komiksem tak związany, że zmarł właściwie równolegle z publikacją ostatniego zaplanowanego odcinka, po której miał udać się na rysowniczą emeryturę.
Czy jestem fanką komiksów? Daleko mi do tego! Ale nie mogę, po prostu nie mogę oderwać się od kolejnego tomu Fistaszków zebranych. Dobrze, że w Polsce nie ukazały się jeszcze wszystkie tomy, to kiedyś w końcu mi się skończą. I zdążę pozbierać na kupno nowych. Dla zainteresowanych - do dnia dzisiejszego wydawca doszedł do roku 1968 i zamknął te historyjki w dziewięciu tomach.
Jest jeszcze jeden plus komiksu i jego polskiego wydania - za Panem Rusinkiem nie przepadam, ale tłumaczeniem Fistaszków skradł moje serce!
Ocena: 9/10
NO co jak co, ale z Rusinka jest genialny tłumacz! Ja się zachwycam jego przekładami Goreya! Majstersztyk :)
OdpowiedzUsuń