Krótka podróż po historii polskiej emigracji na Wyspach - czego dowiemy się z Londyńczyków Ewy Winnickiej?


I wydanie/fot. autor bloga
Ewa Winnicka, Londyńczycy
Wydawnictwo Czarne
s.208

Nie od razu Londyńczycy Ewy Winnickiej przykuli moją uwagę. Nie była to ani moja książka marzeń, ani nawet pozycja na liście do zdobycia i przeczytania. A jednak trafiła w moje ręce, w postaci wydania I (jest jeszcze wydanie II, rozszerzone o nowe teksty, z nową okładką i zdjęciami Chrisa Niedenthala) więc dlaczego nie skorzystać z okazji, pomyślałam, wzięłam herbatę, koc i oddałam się lekturze.

Londyńczycy to pozycja o powojennej emigracji do Wielkiej Brytanii, o Polakach którzy kontynuowali swoją egzystencję na obcej ziemi. Niech czytelnika jednak nie zwiedzie historyczne podłoże tej książki - w żadnej mierze nie można powiedzieć, że jest to kompendium wiedzy czy nawet rzetelne opracowanie opowiadające o losach Polaków na Wyspach Brytyjskich. Londyńczycy to raczej zbiór luźno dobranych reportaży, którym i owszem, przyświeca wspólny temat, ale które w żaden sposób nie układają się w spójną i chronologiczną całość. Dodatkową atrakcją są zdjęcia wykonane w większości przez Jana Markiewicza, bohatera jednego z reportaży i człowieka należącego do opisywanej w książce fali emigracji.

Autorce trzeba przyznać, że w Londyńczykach znajduje się wiele smaczków czy nieoczywistych informacji, które działają zdecydowanie na plus tej publikacji. Poznajemy losy uczuciowe generała Andersa, historię sporu o Fawley Court, dzieje tajemniczych fotografii wykonanych przez wspomnianego Jana Markiewicza, plany dotyczące objęcia tronu polskiego przez proponowanego kandydata (kogo? nie zdradzę!), czy w końcu opowieści o zwykłych ludziach, których życie wyrzuciło z dala od ich ojczyzny. Może podobać się zróżnicowanie budowy tekstów składających się na ten zbiór. Nie można odmówić Ewie Winnickiej zręcznego posługiwania się słowem czy solidnego warsztatu tak literackiego, jaki i reporterskiego. Czyli właściwie wszystko gra i książkę można by było polecić.

mimo wszystko, warto przeczytać/fot. autor bloga
I fakt, polecę ją z czystym sercem, ale trzy grosze muszę wtrącić. Londyńczycy od pierwszej strony się rozpędzają i, parafrazując okładkowego Chrisa Niedenthala, nie można tak po prostu odłożyć tej książki. Ale potem gdzieś ten impet trochę się gubi. Chyba nie zawsze czytelnik jest gotowy na takie przeskakiwanie już z jednego konkretnego tematu na następny, musi odnaleźć się w rzeczywistości nowego tekstu.

Dlatego mój stosunek do Londyńczyków jest może trochę ambiwalentny - fakt, rzuciłam w kąt kilka ważnych do wykonania prac, aby książkę przeczytać, a to już duży plus publikacji. Ale w kilka tygodni po lekturze zaczęłam się zastanawiać, czy książka zrobiła na mnie duże wrażenie, i tu chyba muszę udzielić odpowiedzi negatywnej. W zalewie pozycji o niskiej wartości literackiej, warto jednak po Londyńczyków sięgnąć - zawsze ta lektura poszerzy naszą wiedzę o, bądź co bądź, historii narodu polskiego i pozwoli na obcowanie z ciekawym warsztatem reporterskim autorki.

ocena: 7/10

Komentarze

Popularne posty