Jaume Cabré i jego Wyznaję - geniusz czy hochsztapler?
Wydawnictwo Marginesy 2013
s.768
Czekałam z przeczytaniem Wyznaję dosyć długo. Żadna pora roku, dnia czy tygodnia nie wydawała mi się dobra na rozpoczęcie lektury. Aż do Wigilii, kiedy to po kolacji siedliśmy z M. na kanapie i drogą losowania padło właśnie na Wyznaję. Może to śmieszne, ale ślepemu losowi w kwestiach wyboru często wierzę, Szmaragdowa tablica wróciła na półkę, a ja zatopiłam się w lekturze książki, którą wcześniej przeczytali chyba już wszyscy. Łudzę się jednak, że ta recenzja może pomóc tym, którzy dopiero za jakiś czas nauczą się czytać, wtedy do niej może zajrzą i okaże się przydatna :).
Gdyby trzeba było scharakeryzować Wyznaję jednym słowem, bez wątpienia padłoby stwierdzenie, że jest to historia - historia człowieka, świata, instrumentu, zła. Cabré mistrzowsko przeplata wątki, epoki, bohaterów. Trzeba posiadać nie lada talent, aby tak sprawnie kompilować historie różnych osób i różnych okresów, żeby średnio rozgarnięty czytelnik był w stanie podążyć za myślą autora, a tak dzieje się w tym przypadku. Nie bez znaczenia jest też, moim zdaniem, postać tłumaczki, Anny Sawickiej. Przy książkach tłumaczonych na język polski z języków obcych o osobie tłumacza nigdy nie można zapominać, bo to od niego zależy czy przekaz będzie równie ciekawy jak oryginał. W tym wypadku Anna Sawicka wykonała kawał dobrej roboty, przez kolejne karty powieści niemal można przepłynąć.
Wyznaję to m.in. coś na kształt listu pisanego przez bohatera powieści do swojej ukochanej. Celowo użyłam sformułowania między innymi, bo mówić o tej książce jak o liście to trochę za mało. Adrian, właściwie (wiele rzeczy w tej książce jest właściwie) narrator i główny bohater, prowadzi czytelnika przez opowieść o sobie, swojej rodzinie, swoim przyjacielu i w końcu o skrzypcach, bedących czymś więcej niż tylko instrumentem, raczej przedmiotem pożądania, źródłem namiętności i tragedii. Ale, o czym już wspomniałam, autor zabiera nas w podróż do czasów inkwizycji, świata lutników i ich klientów w XVII i XVIII wieku czy w końcu do strasznego okresu II wojny światowej i obozów koncentracyjnych. Wydaje się to wszystko niemożliwe do połączenia? Nie dla autora Wyznaję.
Czy można mówić o prawidłowym odczytaniu Wyznaję? Oczywiście że nie, każdy intepretuje przecież książkę na swój sposób. Dla jednego czytelnika będzie to wyłącznie opowieść o człowieku, trochę zbyt wrażliwym i za bardzo dążącym do wyjaśnienia podstawowych pytań dotyczących ludzkiej natury, drugi przeczyta Wyznaję nieco głębiej i dotrze do rozważań na temat zła w jego ludzkiej postaci.
Wyznaję zapowiada nowości/fot. autor bloga |
Dlaczego zatem stawiam pytanie w temacie notki? Gdzie próba nabicia czytelnika w butelkę, oszustwo literackie? Otóż, czytając Wyznaję, miałam nieodparte wrażenie, że gdyby obedrzeć książkę ze wszystkich ozodobników, wtrąceń w wielu obcych językach, podroży w czasie i pojawiającej się gimnastyki stylistycznej, otrzymalibyśmy historię wprost z książek Zafona (którego nota bene lubię, ale przyznacie, że nie jest to literatura najwyższych lotów). Oczywiście, powiecie, że bez tych wszystkich składników wymienionych powyżej to w ogóle nie byłaby książka napisana przez Cabré, ale osobiście podczas lektury poruszałam się myślami po sinusoidzie. Z jednej strony momentami Wyznaję wydawalo mi się bardzo proste i wręcz naiwne, z drugiej strony cześciej wpadałam w zachwyt nad konceptem autora i budową powieści.
Jeżeli Wyznaję to tylko wielki blef i chwyt marketingowy, to dałam się nabrać. Przepadłam dla tej ksiązki na tydzień i nie miała znaczenia nieposprzątana kuchnia, pobudka o piątej rano czy pustki w lodówce. Pochłonęłam tę powieść niemal na jednym oddechu. Czekam już na kolejną książkę Cabré, która, mam nadzieję, potwierdzi jego talent i warsztat. Na razie tym, którzy jeszcze jakimś cudem nie czytali, lub którzy na dzień pisania tej notki dopiero uczą się czytać, polecam Wyznaję. Przede wszystkim dlatego, że daje wręcz niemierzalną radość z lektury, a to w każdej książce jest rzeczą bezcenną.
ocena : 9,5/10 (pół punktu stracone za te momenty wątpliwości co do faktycznej literackiej wartości książki)
"książek Zafona (którego nota bene lubię, ale przyznacie, że nie jest to literatura najwyższych lotów)" - co zatem jest dla Ciebie " literaturą najwyższych lotów" ?
OdpowiedzUsuńTo fundamentalne pytanie, które jest jednocześnie dość trudne... literatura najwyższych lotów musi spełniać dwie przesłanki - nieść za sobą ważny przekaz, nad którym się będę musiała pochylić i zastanowić i jednocześnie zachwycająca literacko. Choć czasem już tylko spełnienie tego drugiego warunku wystarczy, żeby te najlepsze loty osiągnąć... co nie znaczy, że nie lubię przeczytać książki niższych lotów, bo te, tak jak w przypadku Zafona, mogą być wciągające :)
OdpowiedzUsuń